Łącko, sobota 10 września 2022

Do bazy w hali sportowo-widowiskowej w Łącku przybyliśmy w jeszcze w piątek o 18:15 wraz z Rafałem i Wiolą. Prezentacja Doroty z jej wyprawy trasą via Alpina już trwała, dlatego po cichu weszliśmy na salę, a powitalne rytuały zostawiliśmy na później.

Przy takich spotkaniach zawsze jest dużo rozmów z dawno nie widzianymi znajomymi, bo już jedno spotkanie na 50-kilometrowej trasie wystarczy aby zdobyć nowego znajomego. Już w drodze z Wrocławia do Łącka obstawialiśmy w którym kierunku będą nasze punkty. Obstawialiśmy, że na południu, bo tam jest więcej lasów.

Start 7:00

Kto z was wstaje przed 6 rano aby pobiegać? Budzę się przed budzikiem nastawionym na 5:45. Wyłączam go, bo po co ma budzić innych na sali. O 6:40 odprawa techniczna. Ja już prawie gotowy, chociaż nie założyłem jeszcze kurtki i plecaka na siebie tak, jak pozostali, to już jestem na odprawie. Godzina 6:55 rozdanie map (duża mapa).

2022 Mordownik XI mapa

Na szybko próbuję ułożyć wariant trasy, ale nie mam pomysłu. Punkty są tak rozrzucone, że wszędzie pomiędzy nimi są przeszkody: rzeki, wąwozy lub grzbiety górskie. 7:00 słyszę 5 4 3 2 1 start i zawodnicy wybiegają z budynku. Nie mam jeszcze wariantu. Jeszcze toaleta, kurtka, plecak, kompas czy wszystko mam? Znowu układam wariant. Zmieniam. Znowu zmieniam. 7:15 mam i w końcu wybiegam. Jak zwykle jestem ostatni. Przed sobą nikogo nie widzę. Pada deszcz. Zapowiada się ciężka walka.

Pierwszy PK

Kieruję się ulicą do lasu na Górę Jeżową. Ulica przechodzi w drogę, potem w ścieżkę i w końcu znika. No ładnie już pierwsze błądzenie. Przedzieram się „po poziomicach” do najbliższej drogi, ale jest to w przeciwną stronę niż kierunek, w którym powinienem iść. Wydostałem się na drogę i znowu mogę obrać odpowiedni kierunek na PK 5 (Punkt Kontrolny nr 5). Na górze w końcu dogoniłem kogoś. Marek! Wyprzedzam go i jeszcze jednego zawodnika. Już nie będę ostatni. Źle pobiegłem. Zawracam. Znowu mijam tych samych kolegów. Biegnę dalej ulicą. Mijam kolejnego zawodnika.

Zawodnik na Mordowniku

Znowu źle skręciłem. Zawodnik wybrał dobrą drogę i idzie na punkt, a ja robię kilka fotek i gonię go. Jak tak dalej pójdzie, to będę tylko błądził i nie zmieszczę się w limicie czasu.

droga przez górskie łąki

tam za drugą górą następny PK

widok na doliny

Wszedłem na górę, a teraz muszę schodzić w dół. Przebiegam przez mokrą łąkę, a od kilku dni solidnie padało. Ogrodzenie – brak przejścia. Mnóstwo krzaków i jeżyn na skraju lasu i brak wejścia do lasu. Przedzieram się przez krzaki do lasu. Szukam wąwozu i schodzę w dół w kierunku widocznego rozwidlenia wąwozów. Rozglądam się za lampionem. Inni zawodnicy też szukają tego samego punktu. Łączymy siły. Zawracam pod górę, bo wydaje mi się, że mogłem minąć, a nie chcę władować się w te gęste krzaki. Zerkam na mapę czego mam szukać – „wielki świerk”. Rozglądam się do góry, ale nie znajduję iglaka. Znów jestem sam. W oddali słyszę czyjeś głosy. Może ktoś znalazł. Schodzę w dół. Chcę dojść do głównej odnogi wąwozu, która powinna być dobrze rozpoznawalna. Jest rozwidlenie i są zawodnicy większość przechodzi przez strumień i wspinają się na skarpę po drugiej stronie.

PK5 lidar i mapa

Rozglądam się za charakterystycznymi elementami: zakręty wąwozu poniżej rozgałęzienia, odnoga odchodzi na południe. Wszystko wskazuje na pierwsze (niższe i dalsze od PK5) rozgałęzienie wąwozów. Koledzy chyba źle poszli - dobrzy są, więc zorientują się sami. Ruszam drogą w kierunku SW (południowy zachód). Znowu idę pod górę, ale teraz powoli i nadal rozglądam się szukając istotnych elementów terenu zaznaczonych na lidarze. Gdy zbliżam się do wypłaszczenia, widzę jakiegoś zawodnika wychodzącego z krzaków po prawej. Zawodnik pewnie kieruje się pod górę i oddala się ode mnie. Jestem pewien, że znalazł punkt. Powstrzymuję chęć krzyczenia o podpowiedź. Dochodzę do miejsca, w którym zawodnik pojawił się na drodze. Przez krzaki widzę ewidentnie gruby pień pośród gęstwiny małych iglaków i lampion.

PK 5 wielka jodła

Podbijam PK 5, ale coś mi nie pasuje. Patrzę na igły – jodłowe (Dyskusja na fb „jodła czy świerk”).

jodła

Robię fotki i szukam wyjścia z tego labiryntu. Trafiam na ogrodzenie i śmieci: czerwony zabawkowy klocek, puszka po piwie, pordzewiały garnek. Powyżej są ogrodzone gospodarstwa, domyślam się, że stamtąd przychodzą te śmieci. A wydostanie się do drogi nie jest takie łatwe ze względu na ukształtowanie terenu i ogrodzenia. Po kilku minutach udaje mi się, ale już na początku straciłem sporo czasu i energii. Przyspieszam. Po 1 godzinie mam dopiero jeden punkt – słabo, ale przynajmniej już nie jestem ostatni.

Beskid Sądecki

Gruntową drogą do góry czy asfaltem na dół – pierwszy dylemat. Biegam i zawracam, ale w końcu idę kamienistą drogą pod górę zbierając wodę z mokrej trawy. Czubki butów już mokre, a przecież ważne jest to aby utrzymać stopy jak najdłużej suche. Idę grzbietem w górę. Ta droga wydaje się krótsza i z mniejszą ilością podejść. Skracam sobie jeszcze odbijając w lewo, ale po chwili ląduję na łące. Mokra łąka – to buty też już całe mokre. Eh! Teoria a praktyka. Mogę spodziewać się odparzeń na stopach.

Beskid Sądecki

chmury z dolin

Wypadam na asfaltową wąziutką uliczkę i przechodzę na drugą stronę bo jedzie jakiś samochodzik. Nagle dziadek hamuje z piskiem opon przede mną i patrzymy na siebie ze zdziwieniem. O co chodzi? Dziadek w niebieskim Tico wygląda na zaskoczonego. Nie czekam. Ruszam pierwszy i biegnę dalej ulicą. Nie mamy o czym dyskutować. Chwile potem dziadek rusza za mną. Drogi tutaj są tak wąskie, że samochody muszą szukać jakiegoś miejsca aby wyminąć się nawzajem, więc ja wolałem usunąć się z drogi dla swojego bezpieczeństwa i poczekać aż dziadek odjedzie.

Asfaltowa droga prowadzi mnie przez Byniową. Doganiam Basię i Anię. Krótka pogawędka, schodzimy na polne drogi. Wyprzedzam dziewczyny. Jesteśmy już blisko PK6. Mijam kolejnego zawodnika. Drogi w lesie trochę nie zgadzają się z tym co narysowane jest na mapie, więc nadłożyłem drogi i znowu doganiam Basię i Anię. Jesteśmy na niewielkiej przełęczy, ale nie widzę jej na mapie. Myślę, że dziewczyny idą w złym kierunku (E). Ja kieruję się na południe i obchodzę niewielki szczyt z prawej strony. Co chwilę analizuję mapę, bo nic mi nie pasuje. Jednak to ja myliłem się, a dziewczyny dobrze poszły. Koryguję plan ataku na PK6 po stromym zboczu. Plan wdrażam w życie. Jest naprawdę stromo. Z ledwością utrzymuję się na zboczu. Trochę krzaków i dużo drzew liściastych sprawia, że nie widać ani dna wąwozu, ani lampionu. Mam nadzieję, że to dobry jar. Gdzieś wyżej przede mną słyszę odgłosy innych zawodników, a wśród nich rozpoznaję głos Basi. Widzę i mijam się z innym zawodnikiem. Manewrujemy wśród młodych drzewek i zwalonych gałęzi w poszukiwaniu lampionu. Dostrzegam lampion. Mamy PK6.

Teraz w dół idę sam. Szukam jak najłatwiejszego zejścia, ale wszelkie ścieżki szybko kończą się, a nadal jest bardzo stromo. Jest polana, zbocze łagodniejsze. Znowu spotykam tego samego zawodnika i podążam za nim. W końcu wychodzimy przy pewnym gospodarstwie, a stamtąd już w dół utwardzonymi drogami do głównej ulicy. Przechodzę przez mostek nad rzeczką (Kamienica) aby po drugiej stronie wejść na kolejny wielki szczyt o wysokości 609 m n.p.m., a jestem na 390 m n.p.m. czyli teraz mam około 220 m różnicy wysokości na podejściu. Asfalt szybko się kończy i zamienia w gruntową drogę. Mijam łąki i idę kamienistą drogą, która wiedzie już przez las. Leśna droga rozdziela się i znika. Na szczęście jest to północna strona góry czyli zarośla tutaj są mniej gęste ze względu na mniejszą ilość światła jakie przebija się przez koronę drzew, dzięki temu łatwiej mogę wdrapać się aż na grzbiet pasma. Na końcowym odcinku idę leśną ścieżką do drogi, a potem biegnę drogą do PK18. Punkt łatwy do znalezienia – płaski szczyt z kępą zarośli wśród łąk. Przy punkcie spotykam zawodników z zespołu Wydry – Małgorzata i Kamil. Polecam ich relację wideo „Wydry znów na Mordowniku”.

Po drugiej stronie Dunajca

Pod górkę i w dół, znowu pod górkę i w dół. Teraz musimy przedostać się na sąsiednie pasmo gór, więc znowu trzeba zbiec do poziomu rzeki, tym razem do Dunajca, przekroczyć go, aby potem wdrapywać się na kolejne grzbiety górskie. Droga w dół wydaje się prosta i oczywista, ale na rozwidleniu, którego nie ma na mapie skręcam za Wydrami w prawo. Oczekiwaliśmy skrótu, ale wpadliśmy w ślepą uliczkę. Jest to dojazd do studzienki zaopatrującej poniższe miejscowości w wodę. Przed nami bardzo stromy jar głęboki może na 3 metry, ale jak przejść? Co tu robić? Znowu przedzieram się przez strome pochyłości na drugą stronę jaru. Na szczęście po drugiej stronie znajduję jakąś drogę. Nie ma jej na naszej mapie, ale to i tak najlepsza opcja. Ostatecznie droga doprowadza mnie do ulicy, którą szybko zasuwam w dół. Potem mostem przez Dunajec.

Dunajec

Zatrzymuję się aby poprawić plecak. Mam zużyte rzepy podtrzymujące camelback. Zasuwka camelbacka lata po moim małym plecaczku. Zjadam domowej roboty czekoladę z orzechami i migdałami, którą dostałem od Rafała, a woreczek po czekoladzie wykorzystuję do przywiązania camelback’a – trzeba sobie jakoś radzić. Działa. Straciłem trochę czasu, ale przynajmniej już zasuwka nie lata mi po całym plecaku. Znowu gonię Wydry i wyprzedzam za zakrętem. Jeszcze 2 km pod górę do PK 11 opisanego jako „zakręt jaru”. Mijam domki w dolince. Z jednego z nich wyskakuje piesek (taki malutki) i obszczekuje mnie. Za chwilę drugi i trzeci, czwarty, piąty i szósty. Maluchy wszczęły awanturę na całą dolinę, ale na szczęście nie wybiegają na drogę i trzymają dystans.

Dziwne! Miałem dobiec do rozgałęzienia dróg i wejść w jar po lewej stronie. Układ polan i zabudowania wskazują, że to powinno być tu, ale gdzie rozgałęzienie dróg? Na mapie wygląda to na rozwidlenie dróg i jar po lewej, a w praktyce żadnego rozwidlenia nie ma. Droga zakręca. Są jakieś zabudowania skąd kolejne pieski obszczekują mnie, a do jaru wchodzi się jak przez szafę do innego świata – kładka, polanka i za drzewami wąski mroczny jar. Dopiero w jarze wzrok przyzwyczaja się do półmroku. Zastanawiające. Idę w kierunku NE. Pod nogami tylko kamienie i chociaż pomiędzy kamieniami spływa strumień, to łatwo idzie się w górę, bo nie ma gałęzi ani zwalonych drzew. Dostrzegam lampion. Mam PK11.

PK 11 w wąwozie

Idę dalej jarem w górę, bo chcę wejść na grzbiet. Z góry schodzi Jacek Litewka. Przyznaje mi się, że wraca, bo przeoczył punkt. Jacek nosi okulary i w deszczowych warunkach takich, jakie są teraz, ma trudniej – z jednej strony krople na szkłach a z drugiej szkła są zaparowane.

Po ciężkiej wspinaczce stromym zboczem, udaje mi się wyjść na grzbiet, ale to jeszcze nie koniec – stąpam pod górę i przyglądam się mapie. Zamiast iść na około, to mam ochotę skrócić drogę. Z początku wydaje się to dobrym pomysłem, bo jedno rozgałęzienie drogi odbiega właśnie w dobrym kierunku i nie traci na wysokości. Idę. Nagle droga ucieka w dół, a zbocze staje się coraz bardziej strome. Koryguję mój kierunek tak, aby iść pod górę, czyli muszę zejść z drogi i iść przez las. Obiecuję sobie, że nie wpakuję się tam w żaden wąwóz. To już moje trzecie bardzo duże podejście a ja jeszcze nie mam nawet połowy punktów i znowu zamiast iść drogą, wpakowałem się w las, a jak trafią się chaszcze, to dopiero będę miał za swoje. Zmęczenie już daje się we znaki. Kolejny batonik dla podniesienia morale.

Spoglądam w górę przed siebie i widzę jakąś krawędź z kamieni około 10 m ode mnie. To może być już droga lub jakaś usypana krawędź kamieni. Dopiero gdy jestem 3 metry od krawędzi dostrzegam asfaltową drogę. To są trudności zawodów na orientację w górach. Można przeoczyć drogę, która jest tak blisko. Przekonuję się, że dotarłem do poszukiwanej przeze mnie uliczki. W końcu wdrapałem się! Jestem na grzbiecie góry. Kilka oddechów i biegnę.

Nietypowy wariant

chmury w dolinach

Cebulówka – łąki, jakieś chaty, wąskie uliczki. Stoję i rozkminiam, a tu nagle pojawia się jakiś zawodnik i mówi „tamtędy” pokazując za siebie skąd wyszedł. Patrzę z niedowierzaniem - gdzieś w dole znikają łąki i wszystko znika. Oj stromo! A może jest jakieś łatwiejszy sposób? Nieśmiało przymierzam się do schodzenia w dół. W dole pojawiają się kolejni zawodnicy. Idą ścieżką w moim kierunku. Mocna ekipa - 3 zawodników i zawodniczka objadają się pysznymi jeżynami. Chwila pogawędki. Uprzedzają mnie, że będę tu z powrotem dopiero za 40 minut – tak daleko i nisko trzeba zejść po PK 3, choć na mapie wydaje się blisko, bo to zaledwie 1 cm (500 m w terenie).

Początek nie jest zły, ale szybko ścieżka kończy się płotem. Teraz stromo w dół prosto na PK 3. Schodzę w miarę sprawnie po stromej łące w dół. Za stromo na zbieganie. Ku mojej uciesze już widzę drogę i nagle bęc! Poślizgnąłem się i zjeżdżam na błocie w dół do drogi. W panice próbuję zatrzymać się, ale bezskutecznie. Wyhamowałem jakieś 3 metry niżej. Podnoszę się i sprawdzam straty. Pupa zbita, jestem ubłocony jak dziecko, kompas cały, mapa całą, chociaż zrobiłem małą dziurkę w worku foliowym ochraniającym mapę. Czasami nawet taka mała dziurka może przyczynić się do zniszczenia mapy przez wodę, która może dostać się do środka. Muszę uważać.

Rozczarowanie – droga tylko przecina wąwóz. Przerażenie – teraz w dół jest jeszcze bardziej stromo. Rozglądam się, ale nie mam wyjścia – w dół. Schodzę zakosem po zboczu, ale widzę zawodników idących pod górę dołem jaru, a że całkiem sprawnie im to idzie, więc ja też schodzę do kamienistego dna jaru. Pomiędzy kamykami spływa strumień. Kamienie są śliskie, ale z kamienia na kamień i jakoś daję radę. Mijam jeszcze jedną drogę poprzeczną i dostrzegam lampion PK 3. Perforatory są podpisane, więc raczej nie można pomylić punktów.

Podbijam PK 3 i już chcę wracać tą samą drogą, ale zmieniam decyzję. Skoro teraz idę na PK17, to może lepiej zaryzykować i pójść inną drogą? Myślę… Wygląda to tak. Muszę wyjść z powrotem na grzbiet, ale poziomice wskazują, że na wschód ode mnie grzbiet jest niższy. Są jakieś drogi na mapie w tamtym kierunku, chociaż żadna nie pasuje do tych dwóch, co mijałem, ale muszą jakoś się łączyć (wcale nie muszą ha ha!). Postanawiam dojść do mijanej przed chwilą drogi i podążać nią na wschód. Oczywiście dopóki nie będzie za bardzo traciła na wysokości, bo PK 17 jest na końcu tego grzbietu. Poza tym po drodze jest szczyt Kobylica (685 m), więc lepiej nie tracić na wysokości, bo i tak będę musiał podchodzić pod górę.

Dobiegam do zabudowań. Rozpoznaję swoją pozycję na na mapie – jestem bardzo blisko grzbietu i optymalnie wypadnę na drogę grzbietową, więc przyspieszam.

widok na dolinę

Na Kobylicy chwilowa rozterka czy skorzystać z nieoznaczonego na mapie skrótu jaki proponuje ścieżka. Jednak nie chcę ryzykować wpakowania się w krzaki, a droga tylko na chwilę zbacza do kolejnych zabudowań aby zaraz wrócić na grzbiet. Lasy poprzecinane są górskimi łąkami. Przede mną stare sady i równie stare drewniane chaty, które wyglądają na opuszczone. Miejsce magiczne. Gdzieś ponad dolinami kilka polan i starych domów z sadami, a wszystko to otoczone lasem. Podwórka zarośnięte i żadnych świeżych śladów użytkowania gospodarstw. Zajadam antonówkę z ziemi. Po prawej niedokończona budowa. Nikogo tu nie ma. Zupełnie zapomniane miejsce.

Biegnę dalej. Gdyby na mapie zaznaczona była droga przez cały grzbiet, to doprowadziłaby mnie wprost do PK 17, ale droga w połowie grzbietu urywa się. Co to znaczy? To jest nielogiczne, więc zakładam, że w rzeczywistości droga doprowadzi mnie przynajmniej w pobliże PK 17. Nie mylę. Tuż przed wzniesieniem, na którym jest punkt kontrolny, droga odbija w lewo, ale ja wbiegam na ścieżkę i szybko znajduję lampion PK 17. Zadowolony z szybkiego znalezienia punktu podbijam i wracam tą samą drogą aż do miejsca, w którym wyszedłem na grzbiet.

Po drodze spotykam jeszcze dwóch zawodników, którzy idą na PK 17. W jakimś stopniu oni mają podobny wariant do mojego. Za Kobylicą odbijam w lewo biegnę cały czas grzbietem na PK 14. Mijam miejsce moich ostatnich rozterek wcześniejszego punktu. Rozglądam się za skrótami na krętych drogach, ale nie opłaca się. Wąską asfaltową drogą dobiegam pod Okrąglicę Pn. a zaraz za nią znajduję PK 14 przy kapliczce pod samotnym drzewem. Łatwo poszło.

Zielona kraina

Teraz przede mną wyzwanie. PK13 jest w rozwidleniu wąwozów na wysokości 550 m n.p.m., a ja jestem na 730 m n.p.m. i muszę jeszcze pokonać 40 m wysokości zanim będę mógł schodzić do wąwozu gdzie znajduje się PK 13. Natomiast z wąwozu będę musiał wydostać się na Koziarza o wysokości 934 m n.p.m. i jeszcze wejść na 20 metrową wieżę. Czyli mam 220 m w dół i aż 440 m w górę na tym jednym morderczym podejściu. Koziarz to najwyższy punkt na trasie. Tak więc teraz muszę wstrzelić się na odpowiedni garb i przedzierać się przez las gdzie nie ma dróg aby zejść do właściwego wąwozu. Tak robię.

Polany i droga dochodząca z lewej zdradzają mi, że to już czas na opuszczenie drogi i szukanie odpowiedniego grzbietu w lesie. Na początku to nie jest takie proste. Las, krzaki i pochyłość terenu ograniczają widoczność. Jak trafię na niewłaściwy grzbiet, to zejdę w niewłaściwy wąwóz, a tego bym nie chciał. Jakaś droga pozwala mi sprawnie okrążyć szczyt (chyba ta z mapy). Teraz kierunek SW. Ścieżka. Bardzo często sprawdzam kierunek, chociaż są pewne różnice pomiędzy kierunkiem grzbietu a tym z mapy, to uznaję, że to niedokładność mapy, a ja jestem na właściwym grzbiecie. Grzbiet ma strome zbocza, a szczególnie to południowe, którym będę musiał zejść do punktu. Ścieżka jest wąska i zarośnięta, trącam wszystkie gałązki krzaków. Obchodzę powalone uschnięte drzewa. Mijam jakieś skały, chociaż niczego takiego nie mam zaznaczonego na mapie. Przeraża mnie gęstwina młodnika na stromym południowym zboczu. Czy ja będę musiał się przez to przedzierać? W końcu docieram do miejsca po wycince. Poniżej mnie strome zbocze z przerzedzonym lasem. Uff – daje się schodzić, chociaż nadal jest bardzo stromo. Zostało mi jeszcze około 150 m w dół. Nie widzę dna doliny. Jestem jeszcze bardzo wysoko. Schodzę.

Pod nogami przeszkadzają ścięte gałęzie. Manewruję i szukam takich miejsc abym nie ześlizgnąć się na dół w niekontrolowany sposób. Deszcz nie ułatwia zadania – znowu rozpadało się. Po kilku minutach docieram do niewielkiego grzbietu spadającego w dół, ale pochyłość jest delikatnie mniejsza niż na zboczach. Wchodzę w bajkową krainę.

zielono wszędzie

zielona kraina

Skały wystają z ziemi porośniętej jasno-zielonym mchem. Wszędzie wokół zielone gałęzie drzew liściastych, trochę iglaków. Wszystko to jest mokre od deszczu a gdzieś w dole szumi potok. Wszędzie wokół mnie wczesnowiosenna zieleń, choć mamy późne lato. Schodzę. Zejście idzie mi całkiem sprawnie. Przede mną wyłania się wychodnia skalna z pionową ścianą w dół. Zatrzymuję się na wychodni i rozglądam po wąwozie. Gdzieś w dole już widać dno z potokiem. Wracam kilka metrów i idę w prawo – zgaduję, że to w kierunku PK 13. Już jestem blisko dna wąwozu, ale moją uwagę przykuwa coś zupełnie innego. Smoki!

salamandra plamista

salamandra plamista chowa głowę

przeszkody

Dwie czarne w żółte plamy salamandry plamiste wędrują sobie błotnisto-kamienistym żlebem. Jedna chowa głowę w dziurze w skałach i zamiera w bezruchu. Udaje, że ją nie widać. Fotki. Końcówkę na stromym zboczu zagradzają mi zwalone suche drzewa. Całkiem skuteczna przeszkoda. Ostrożnie obchodzę je i zeskakuję do kamienistego dna wąwozu. Kierunek SW, w jakim biegnie wąwóz, wskazuje, że do PK 13 muszę jeszcze schodzić w dół wąwozu. Punkt znajduje się na zakręcie wąwozu na północ, więc tu się nie pomylę. Idę kamienistym dnem wąwozu i już z daleka (prawie 200 m) widzę lampion wyróżniający się swoimi biało pomarańczowymi barwami z otaczającej zieleni i szarości otoczenia. Podbijam PK 13.

Mordercze podejście

Teraz zaczynam kolejne mordercze podejście na najwyższy punkt trasy – Koziarz. Szczyt jest oddalony o ponad 2 km i 440 m wyżej. Powoli idę w górę. Wąwóz wydaje się bez końca. Noga za nogą po kamieniach. Pomiędzy kamieniami spływa woda. Na mapie zaznaczona jest tu droga, ale to niemożliwe aby tędy przejechał jakikolwiek pojazd. W końcu dostrzegam odejście w prawo. Jest upragniony zakręt w prawo, czyli teraz będzie łatwiej, bo wyjdę sobie na grzbiet, a tam będzie łagodniej. Zasuwam drogą w poprzek zbocza („po poziomicach”) czasami lekko zbiegając i chociaż rozglądam się w lewo za podejściem na grzbiet, to stromizna i krzaki zniechęcają mnie do opuszczenia drogi. Poruszam się na zachód, czyli w złym kierunku, ale nie mam innego wyjścia. Nie do końca zdaję sobie sprawę, gdzie tak naprawdę jestem. Dostrzegam grzbiet – kierunki dróg „od czapy”. Już nic mi się nie zgadza. Gdzie ja jestem?

Zawracam, bo chwilę wcześniej widziałem drogę odbijającą do góry, ale podejrzewałem, że to ślepa droga. Nie myliłem się – to ślepa droga. Pozostaje mi przedzierać się przez las wprost na górę aby dotrzeć do grzbietu. Po dwóch minutach dotarłem do grzbietu. Idę grzbietem przez las. Niewielka przełęcz, skały i ścieżka grzbietowa. Trochę wtopiłem, ale znowu mam właściwy kierunek. Powoli dostrzegam moje błędy i chociaż nadal nie wiem gdzie dokładnie jestem, to już widzę wyjście z tej trudnej sytuacji. Po wyjściu ze strumienia na drogę nadal powinienem był iść do góry zakosem, ponieważ droga na mapie przecina poziomice pod ostrym kątem. Ja natomiast pobiegłem drogą wzdłuż poziomic i niepotrzebnie oddaliłem się od mojego celu.

Teraz idę grzbietem. Grzbietem łatwiej jest iść niż wąwozem, choćby z tego powodu, że wszystko spada w dół do dna wąwozu. Gdy przewróci się jakieś drzewo, spada do wąwozu. Złamana gałąź spada do wąwozu. Dlatego w wąwozie trzeba przedzierać się przez te wszystkie przeszkody, a na grzbiecie zostają nieliczne drzewa lub gałęzie. Mijam drogi przecinające grzbiet. Jestem już tak wysoko, że postanawiam zaryzykować skróty. Odbijam drogą w prawo aby ominąć podejście na sam szczyt góry Suchy Groń. Nie wiem dokąd moja nowa droga prowadzi, ale wychodzę na polanę i w napięciu skradam się cały czas pod górę. Jestem wykończony, ale idę powoli pod górę. W końcu dostrzegam przełęcz. Hura! Opłacało się zaryzykować skrótem! Jestem na przełęczy. Jeszcze trochę pod górę i będę szczycie. Idę zmęczonym krokiem ścieżką pod górę wyglądając szczytu. Strasznie wysoka ta góra. Myślałem, że od przełęczy to już rzut beretem. Jednak nie. Jestem mocno zmęczony. Dostrzegam oznaczenia żółtego szlaku. W końcu przede mną wyłania się szczyt Koziarz i wieża widokowa. O jak dobrze, że stopnie schodów wieży są nie wysokie. Na szczycie wieży podbijam PK15 i odpoczywam chwilę.

Kozlarz wieża widokowa

widok z wieży

PK 15 na wieży

Oglądam widoki. Chmury odsłaniają i zasłaniają szczyty na których jeszcze kilka godzin temu byłem. Wbijam sobie pieczątki na mapę – wiem, że jestem na zawodach i to strata czasu, ale tak już mam. Zajadam jeszcze batonika i już gotów do dalszej drogi. W międzyczasie inny zawodnik wszedł, podbił punkt i szybko zbiegł na dół znikając gdzieś w lesie. Jemu zajęło to nie więcej niż 2 minuty, a mi 8 minut. No ale trzeba coś zwiedzić, jak się jest w takim pięknym rejonie.

Gdzie ten punkt żywieniowy?

Znowu pada. Ścieżka na dół śliska i stroma. Widzę przed sobą turystów. Dwie rodziny z małymi dziećmi, które też schodzą tą samą stromą ścieżką, tak samo borykają się z problemem przyczepności do pochyłego śliskiego podłoża. Nie zawsze w dół jest łatwiej. Mijam ich i docieram do drogi, teraz szybki zbieg łąką. Parking, samochody turystów na przełęczy. Postanawiam iść przez łąki. Nawet widzę delikatnie wygniecioną trawę wskazującą na drogę przez łąkę. Gdzieś przede mną punkt żywieniowy, więc robię podsumowanie połowy trasy i planuję dalszą jej część. Zrobiłem ponad 35 km, czas 6:30 czyli prawie połowa czasu i zebrałem 9 punktów kontrolnych (połowę). Wydaje się, że idę na limit, ale minąłem najwyższy punkt trasy, czyli najtrudniejszy etap mam już za sobą. Przede mną jeszcze tylko jedno duże podejście od rzeki na grzbiet. Kluczowe wydają się trzy najbliższe PK, a potem już przesuwam się w kierunku bazy.

Tym czasem stoję na polanie na płaskim szczycie i rozglądam się. Niby taki prosty teren, ale trochę się zagubiłem. Widoczność dobra, ale który wąwóz będzie zawierał mój najbliższy PK. Gdzie ja jestem? Nie mogę się zlokalizować. Stoję jak słup na środku łąk. Jestem jakiś zamroczony. Myślę, że minąłem punkt żywieniowy, ale nie martwię się tym, bo wiem, że znajdę go w drodze powrotnej z PK 7. Przede mną gospodarstwo. Idę w jego kierunku aby dojść do drogi. Rozlega się szczekanie i spomiędzy budynków wybiega pies – znowu! Przybiega do mnie szczekając, ale już w bezpośredniej bliskości przyjaźnie merda ogonem. Daje się pogłaskać, zazwyczaj tego nie robię. Piesek chce się bawić, ale ja nie daję się wciągnąć w te zabawy.

Dostrzegam zawodnika, który stoi na drodze i analizuje mapę. Zbiegam w jego kierunku, a gdy mijamy się, bez pytania mówi, że ta droga prowadzi na punkt żywieniowy, więc korzystam z podpowiedzi i po minucie dostrzegam punkt żywieniowy.

Na rozstaju dróg kapliczka i obficie wyposażony punkt żywieniowy. Zajadam kawałki bananów, pomarańczy, arbuza i ciasteczka. Punkt żywieniowy jest bardzo ciekawie ustawiony, bo w trójkącie 15, 7, 4 czyli będę wracał tędy zaraz z PK 7. Widzę Magdę Horovą z Czech. Magda podąża w odwrotnym kierunku niż ja (4 -> 7 -> 15). Magda mówi, że PK 2 i PK 8 były trudne i nie było lampionów wtedy, gdy ona tam była. Ona mówi po czesku, a ja po polsku, ale rozumiemy się. Ja informuję ją, że PK 5 też jest trudny, ale nic nie podpowiadam. Nie chcę popsuć jej zabawę ;) Magda chociaż ma ponad 60 lat, to jest znakomitą zawodniczką – na pewno sobie poradzi.

Znowu stromy wąwóz

Idę na PK 7. Biegnę jeszcze drogą w dół zanim rzucę się w wąwóz. Plan jest taki aby od łąk zejść na punkt. Mam przeczucie, że tak będzie najłatwiej. Kolejny raz na przeszkodzie staje ogrodzenie. W tych terenach jest tego mnóstwo. Każdy, kto buduje się tu, ogradza swoją posiadłość. Za jakiś czas nie będzie wolnych przestrzeni i wszystko będzie ogrodzone z tabliczkami „WEJŚCIE ZABRONIONE!” i „TEREN PRYWATNY!”. Omijam. Znowu pakuję się w wąwóz po zboczu, ale w pewnym momencie dostrzegam, że schodzę po grzbiecie i to coraz bardziej stromym. Gdzie teraz? Wnikliwa analiza mapy wraz z rozświetleniem zdradza mi, że PK 7 jest w odnodze wąwozu po mojej lewej. Zmieniam kierunek. Idę w lewo i już po kilku krokach widzę lampion przywieszony do zwalonego suchego iglaka (opis: „zwalone drzewo w jarze”). Jeszcze tylko muszę dostać się tam nie zabijając się – jest stromo.

Podbijam PK 7 i drepczę w górę stromego jaru. Znowu śmieci: garnek – całkiem nowy i drugi garnek przeżarty rdzą, plastikowe butelki – skąd to wszystko się tu bierze? Cywilizacja od siedmiu boleści! Na początku wąwozu jest tylko jedno gospodarstwo. Czy oni wyrzucają śmieci prosto do lasu? Wychodzę z wąwozu zakosem, bo tak będzie łatwiej. Znowu wzdłuż ogrodzenia, polany i prosto do drogi. Gdzieś po mojej lewej widzę innych zawodników atakujących punkt z polany od NE. Mają szansę przestrzelić lub wpaść do nie właściwego wąwozu, ale to już ich problem. Nie pytają, to znaczy, że wiedzą co robią. Nie będę psuł im zabawy :)

Który wariant?

Z powrotem jestem na punkcie żywieniowym. Jest godzina 14:10, więc minęła połowa czasu. Mam 10 punktów. Zostało mi jeszcze 8 punktów. PK 7 zajął mi mniej niż 30 minut – to mnie cieszy. Przyglądam się mapie. Chcę zawczasu obrać odpowiedni wariant. Na najbliższy PK 4 mam do wyboru jeden z dwóch rozsądnych wariantów. Wariant prosty obiega wzgórze z lewej strony i prowadzi blisko początku wąwozu z punktem. W tym wariancie biegnie się drogami trochę na około do punktu. Chociaż na mapie nie ma ciągłości dróg do punktu, to można liczyć, że aktualnie używane drogi nie urywają się od tak w lesie i szybciej będzie dotrzeć nimi w pobliże PK. No i namierzanie się na PK 4 z drogi wydaje się o wiele łatwiejsze. Drugi wariant (krzywy) obiega drogą wzgórze z prawej strony i po wybiegnięciu z lasu trzeba odbić w drogę na północ aby na jej rozwidleniu schodzić już przez las i polany do wąwozu około 500m. Wybieram drugi wariant – krzywy. Na korzyść tego wariantu przemawia to, że na następny punkt (PK 16) będę wracał tą samą drogą, więc idąc na PK4 będę miał już rozeznane część drogi na kolejny punkt. Biegnę.

Wszystko idzie gładko do miejsca, gdzie droga rozwidla się. Zaraz po zejściu z drogi przedzieram się przez krzaki, młode drzewka i gęstą wysoką po kolana borówkę czernicę (potocznie jagoda). Suche patyki tu i tam są dodatkową przeszkodą. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim dostrzegam kwitnącą na fioletowo-biało roślinkę o dzbaneczkowatych kwiatach na gałązce z sercowatymi listkami odchodzącymi równomiernie z prawej i lewej strony – brak fotki :( Błoto – no tak, mogłem się spodziewać. Jak jest bujna zieleń, to znaczy, że jest woda, a to oznacza błoto. Buty mam jeszcze suche. Łąka już nie daleko, więc przechodzę. Zdecydowanie to nie będzie moja droga powrotna. Zawczasu rozglądam się za innymi możliwościami przejścia. Przede mną łąka i las, ale tym razem przebieżny. Strome północne zbocze porośnięte wysokimi drzewami ogranicza światło, więc nie ma roślinności na ściółce za to jest dużo grzybów. „Tu jest!” - krzyczę do spotkanego grzybiarza 30 metrów dalej i pokazuję palcem na brązowego grzybka pod moimi nogami. Gość patrzy na mnie zdziwiony. Dobra, idę dalej. Po chwili słyszę znajome głosy. Tomek, Olaf i jeszcze dwóch innych zawodników właśnie podbili punkt i wdrapują się na czworakach po stromym zboczu gdzieś wyżej w las. „Chodźcie tędy, tu jest dobra ścieżka” – mówię do nich, ale widzę, że już nie chce im się zawracać. Też by mi się nie chciało. Nawet kilka metrów pod górę na czworaka kosztuje mnóstwo energii. Podbijam PK 4.

Zawodnicy Olaf i Tomek wspinają się

Zawodnicy Mordownika XI

dwa warianty zawodników

Jeden z zawodników poszedł strumieniem – dnem wąwozu po kamieniach. Bardzo dobry pomysł. Też tak robię. Sprawnie do góry po kamieniach. Przecinam drogę, ścieżka i jestem na polanie. Jeszcze tylko ominąć jakoś te chaszcze, przez które przedzierałem się gdy zszedłem z drogi. Na podłużnej polance widzę domek, a powyżej niego ławeczkę. Intuicja podpowiada mi „idź tam”.

Ławka

Widok z ławki na domek w górach

Z ławeczki można podziwiać widok na doliny i góry w oddali. Zatrzymuję się aby założyć przeciw-deszczówkę – znowu pada. Jest ścieżka. Skoro jest ścieżka, to musi ona prowadzić do drogi, bo niby gdzie indziej mogłaby? W ten o to sposób bez nadmiernego wysiłku wychodzę na drogę w miejscu skrzyżowania. Dopiero teraz widzę jak mało brakowało (4 metry) abym nie musiał przedzierać się przez te leśne błotniste chaszcze, gdy szedłem w tamtą stronę. No cóż tak bywa.

PK 16 i z górki

Gdybym miał iść prosto na punkt, to musiałbym schodzić do głębokiej doliny, a potem podchodzić na grzbiet. Aby zaoszczędzić energię na podchodzenia pod górę, tam gdzie się da omijam doliny i poruszam się grzbietami górskimi. Więc moja droga jest kręta. Zgodnie z planem tak, jak przybiegłem, wracam tą samą drogą do kolejnego skrzyżowania aby tam odbić już na PK 16. Droga idzie mi tak szybko, że muszę uważać aby gdzieś nie polecieć w złą stronę. Dobiegam do rozwidlenia, ale na mapie tego nie ma. Droga biegnie skrajem otwartej przestrzeni i w rogu wpada w las robiąc delikatny łuk w prawo (SE). W rzeczywistości do wyboru są dwie drogi i jeszcze jedna mocno wydeptana ścieżka. Kierunki dość rozbieżne: SW, S i SE (ścieżka). Którędy? Intuicyjnie wybieram jednak drogę, która mocno spada w dół na południe, ale po chwili łukiem odbija na wschód – bardzo dobry wybór.

Z późniejszej analizy śladu wynika, że Marcin Sontowski wybrał ścieżkę SE i zbiegł do wąwozu. Wydostanie się z wąwozu i wspinaczka do właściwej drogi kosztowała go mnóstwo czasu i energii.

Biegnę drogą na grzbiecie, lekko góra i dół. Biegnę sprawnie i czuwam aby tylko nie przegapić punktu. Przy drodze stoi grób z krzyżem i mnóstwo zniczy. Znicze – tylko czekają aby uciec do lasu i walać się tam przez wieki drażniąc przy tym wzrok wrażliwego miłośnika przyrody. Lampion zgodnie z opisem znajduje w pobliskim dołku. Mam PK 16.

W ciągu godziny zebrałem 2 punkty. Czas 8:16. Jestem optymistycznie nastawiony. Zasuwam do przejścia nad Dunajcem.

Droga wydaje się prosta i oczywista – NE, więc przyspieszam delikatnie. Gdy przebiegam przełęcz i droga spada mocno na SE – konsternacja. Co jest źle? A miało być tak łatwo! Zawracam w poszukiwaniu odpowiedniej drogi. Beznadzieja! Nie ma rozwidlenia dróg? Nie ma drogi, która jest narysowana grubą ciągłą linią? Nie mogę uwierzyć. Może to ta zarośnięta chaszczami, którą ledwo widać. Co tu robić? W tle słyszę piłę spalinową tnącą drewno. Przed chwilą mijałem gospodarstwa. Którędy oni dostają się do cywilizacji? Czy coś przegapiłem? Muszę dostać się ponad 100 m niżej do mostu w kierunku NNE. Przez te chaszcze, to będzie mordęga. Póki droga jest w kierunku wschodnim (E), to biegnę i szukam odbicia na północ (N). Po chwili droga robi zawijas na południowy zachód (SW), a to mi zupełnie nie pasuje. Odbijam w jakąś nie używaną i zarastającą już drogę (N), która po około 100 m zamienia się na ścieżkę i znika. Znowu strome zbocze. A miało być tak pięknie. Widzę coś. Ścieżka (SE) schodzi do drogi. Podążam. Dobry kierunek (N). Udaje się! Mijam jakieś budynki rozglądając się, czy nie atakuje mnie jakiś czworonóg. Jest ulica, most znowu most – wielki most nad Dunajcem. Jestem uratowany!

Owce

Idę na PK 2. Nawet nie rozważam łatwej trasy „na około”, która wiedzie główną ulicą, mniejszą ulicą, większym wąwozem i na punkt idzie się od dołu w kierunku W. Przejdę o wiele krótszą drogą przez przełęcz pomiędzy dwoma nienazwanymi na mapie wzgórzami i zaatakuję od góry w kierunku E. Wioska Jazowsko – mijam kościół i idę ulicą pod górkę, pod górkę i jeszcze pod górkę 1,5 km. Podziwiam rozległe widoki na dolinę Dunajca i góry Beskidu Sądeckiego.

Łącko

Łącko most na Dunajcu

Co jakiś czas zerkam na mapę i myślę o wariantach. Już myślę o następnych punktach, gdzie z 1 można pójść w dół na 10, a potem 8 i 9, ale może lepiej nie tracić wysokości i najpierw 8, a potem w dół na 10, ale tu znowu trzeba podejść na 9. Opcja 1, 8, 9, 10 też wydaje się dobra.

Dopiero na skrzyżowaniu dróg wracam myślami do obecnego PK 2. Najpierw chciałem okrążyć początek wąwozu drogami i zejść na punkt od północy. Potem ze zmęczenia chciałem iść wprost wąwozem w dół do punktu, ale łąka zarośnięta wysoką trawą. Czy od północy da się przejść? Na lidarze zauważyłem słabe drogi w pobliże punktu od południa. Rewelacja! Dumny z siebie wybrałem ten wariant.

Biegnę sprawnie w pobliże mojej drogi na punkt, a tu…

owce

Owce! Owce lekko wystraszyły się mnie i utworzyły zwartą gromadę na środku niewielkiego pastwiska i patrzą na mnie ze zdumieniem. Pastwisko ogrodzone jest pastuchem elektrycznym. Dochodzę do drogi. Droga okazuje się pułapką. Na lidarze jest dobrze widoczna, bo lata temu była używana aż wryła się pół metra w ziemie, ale teraz jest zarośnięta i ciężka do przejścia, a najlepsze jest to, że jest włączona do pastwiska (na szczęście pustego). Pastuch elektryczny strzeże mojego przejścia. Doskonale pamiętam jak mocno potrafi kopnąć taki pastuch mokrego zawodnika. Ostrożnie przechodzę nad pastuchem elektrycznym na puste pastwisko. Idę wzdłuż znikającej w ziemi drogi. Od lasu dzieli mnie ogrodzenie z siatki, ale jest na tyle wysokie, że nie przeskoczę (powyżej głowy). Przechodzenie po słupkach jest trudne i ryzykowne, bo można mocno podrapać się i popsuć ogrodzenie, a jak wyskoczy chłop z widłami z pobliskiej chaty, to nie będzie przyjemnie. Próbuję przejść po drzewie, do którego gwoździami przybita jest siatka z „wielkimi oczkami”. Brzoza – próbuję, ale nie mam sił objąć jej i wdrapać się po pniu. Szukam dalej: brzoza, brzoza, sosna. Sosna ma gałązki trochę powyżej siatki. Takie małe gałązki, które łatwo mogą się złamać, ale przy pniu powinny wytrzymać mój ciężar. Podskakuję i chwytam się gałązek przy pniu. Utrzymają mnie. Czuję żywicę na rękach, ale to problem na później. Podciągam się. Cały swój ciężar utrzymuję na tych dwóch gałązkach, a nogami tylko manewruję tak, by dupę opuścić po drugiej stronie ogrodzenia. Jakimś cudem udaje mi się to. Ręce oblepione w żywicy po łokcie. Biorę mapę, którą zostawiłem przesuniętą pod siatką, tak abym mógł podjąć ją z dowolnej strony na wszelki wypadek gdybym zrezygnował z przejścia. Udało się.

Wiecie jak trudno jest pozbyć się żywicy z rąk? Wycieram o trawę, płuczę w strumieniu, wycieram o spodnie a ręce nadal kleją się żywicą.

Idę dalej, ale wcale nie jest łatwiej. Gęstwina. Trafiam na jakąś ścieżkę E-W, ale ja potrzebuję kierunek N. Decyduję się na W do odnogi wąwozu. Dotychczas takie rozwiązania sprawdzały się. Trafiam na wąski stromy wąwóz z kamiennymi progami i powalonymi drzewami. Przedzieranie się pod drzewami i przez kłody zabiera mi cenny czas. Brzęk szkła pod stopami – znowu śmieci. Gdyby nie te śmieci i świadomość, że pewnie woda jest mocno zanieczyszczona ściekami z pobliskich gospodarstw, to byłby to bardzo piękny mały wąwóz z przeszkodami. Krok po kroku po kamieniach i po kłodach czasami pod kłodami przedzieram się. Dobrych kilka minut zabiera mi dotarcie do rozgałęzienia strumieni. Dostrzegam lampion PK 2.

Droga przez strumień

W tym samym czasie do punktu dociera pewna para – zawodniczka i zawodnik. Gadu gadu, podbijamy punkt i zbiegamy. Gonię ich. Dobiegamy do ulicy, dalej wzdłuż strumienia. Teraz widzę, że odrzucenie przeze mnie wariantu na około do PK 2, było dużym błędem. Mój wariant 2,6 km i 160 m wysokości podejścia pokonałem w 37 minut, a alternatywny miał około 4 km i 100 m przewyższenia ale ulicami i drogą gruntową - łatwe do pokonania.

Na PK 1 można dojść idąc doliną, ale droga na mapie nie przechodzi przez całą dolinę, tylko urywa się w 1/3 długości. Myślę, że musi być jakieś dobre przejście, więc idę ile się da tą doliną, a potem zobaczymy. W międzyczasie muszę rozważyć czy z PK 1 na PK 10 (taki wariant narysowałem w bazie), czy na PK 8 (wydaje się, że w tym wariancie uniknę podejścia pod górę na PK 8). Póki co droga na PK 1 jest dobra. Biegniemy i idziemy razem chociaż mijamy się na przemian. Docieramy do końca drogi. Tu obieram prowadzenie i cisnę wprost przez nieskoszone łąki z wysoką trawą. Jeszcze udaje nam się przejść swobodnie przez porzeczki, ale już widać rosnącą trudność trasy. Ścieżka przez pokrzywy i byliny. Koniec dobrego przejścia. Las i chaszcze. Schodzimy na kamieniste dno doliny. Jest jakaś ścieżka przy samym potoku, ale już po kilku metrach znika i idziemy strumieniem po kamieniach przechodząc raz na jedną, to na drugą stronę płynącej wody. Nie jest tak źle. Idzie całkiem sprawnie. Weszliśmy w 2 metrowy wąwóz. Od dna potoku na górę z jednej strony jest pionowa 2-metrowa skarpa, a z drugiej mocno pochyłe zbocze, więc najlepsza opcja dnem wąwozu. Zostałem z tyłu.

Dochodzimy do miejsca gdzie po lewej las przerzedza się. Z dołu widzę jakąś krawędź. Droga? Wychodzę z wąwozu i wspinam się do drogi. Nie tym razem :( Nie ma drogi. Trochę jeżyn. Przedzieram się dalej. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej znajduję jakąś drogę. Jednak ta szybko się kończy polaną. Znowu schodzę do kamienistego dna wąwozu, ale dogoniłem ekipę już 3 zawodników i najważniejsze jest to, że znam swoją dokładną pozycję. W momencie gdy inni chcą już szukać lampionu, mówię, że to jeszcze za wcześnie i pewnym krokiem idę przed siebie.

Idę przodem. Kolejna otwarta przestrzeń. Jesteśmy coraz bliżej. Nie szukam – jeszcze nie. Rozglądam się, ale idę szybkim krokiem na północ zostawiając pozostałych lekko z tyłu. Mijam drogę i schodzę dopiero gdy dostrzegam ścieżkę wydeptaną przez poprzednich zawodników. Patrzę na lidar i opis „zakręt strumienia”. Czyli za rozwidleniem. Wchodzę w mroczny zakręt strumienia – jest lampion. Całkiem nieźle schowany. Mam PK 1. Chwilę po mnie podbijają punkt pozostali zawodnicy.

Grodzisko

Pokonuję strome skarpy aby wydostać się do drogi. A tu niespodzianka. Sad brama i ogrodzenie. To jest miejsce, o którym na odprawie wspominał organizator, że niby można przejść drogą, ale trzeba przeskoczyć przez płot oraz że go pies ugryzł – nie pamiętam dokładnie. Kilkadziesiąt metrów dalej równolegle do ogrodzenia jest jar w lesie. Wspinam się dnem jaru w kierunku ulicy. Pod nogami mnóstwo patyków, gdzieś pod patykami spływa strumyk, a raczej śmierdzący ściek z pobliskiego domu. Jakaś piłka i więcej innych śmieci. Smród nasila się – co za ściek.

Po kilku minutach pierwszy wydostaję się na ulicę. Zostały mi jeszcze tylko 4 punkty. Po kilkukrotnym analizowaniu który wariant lepszy wybieram trasę w dół na PK 10. Mam jeszcze siłę, więc szybko zbiegam ulicą do samych Maszkowic.

PK 10 to grodzisko na Górze Zyndrama. Kiedyś pewnie wdzierałbym się skrótami, ale teraz grzecznie wybieram okrężną drogę, tym bardziej, że są znaki na Grodzisko Zyndrama, a wysokość podejścia to około 20 metrów. Drogami łatwiej. Na grodzisku jeszcze przed wejściem na szczyt, inny zawodnik podpowiada mi, żeby iść drogą, z której on właśnie schodzi. Nie pytałem. Popsuł mi zabawę ha ha! Mam podarowany punkt, zaoszczędziłem czas, więc nie gniewam się. Fotka i podbijam PK 10.

Wojciech Zając dociera do PK 10 Grodzisko wjazd S

Przyspieszam

Obecność innych zawodników wzbudza chęć rywalizacji. Staram się wyprzedzić. Zbiegam, obieram drogę na PK 8 i długo biegnę asfaltem pod górę w miarę możliwości. Nabieram dystansu od ścigających mnie zawodników. Zwalniam, ale głównie po to aby przeanalizować drogę ataku na punkt. Pierwotna koncepcja mówiła aby ulicą jak najbliżej, a potem wprost na punkt, ale punkt jest przy rzece, czyli nisko, a asfaltowa droga biegnie trochę wyżej. Tak więc znowu zmieniam koncepcję i jeszcze przed zabudowaniami biegnę gruntową drogą tuż przy samym strumieniu – to był bardzo dobry wybór. Zaraz na polance dostrzegam lampion i podbijam PK 8. Tuż za mną są pozostali zawodnicy, więc znowu próbuję uciec.

Wracam tą samą ulicą. Jest z górki. Przyspieszam i biegnę. Nie oglądam się za siebie. Wiem jak wygląda droga, w którą mam skręcić, bo przyjrzałem się jej gdy szedłem w stronę PK 8. Jest szukana przeze mnie droga – skręcam. Wbiegam pomimo zmęczenia i jeszcze trochę aż zniknę za kilkoma zakrętami. Patrzę za siebie – nikogo nie ma. Może wybrali inny wariant, albo są tuż za zakrętem. Droga jest kręta i rzadko używana. Znowu ogrodzenie. Skrajem lasu. Coś źle! Zagapiłem się! Zły kierunek NE, powinno być E. Idę za wysoko, czyli nadłożę drogi i wysokości. Plan był inny. Na szczęście tuż przy wielkim słupie energetycznym wysokich napięć niespodziewanie trafia się droga na E. Szybko. Jest ulica. Sady. Szybka decyzja skracam przez sady. Hura! Dobry wybór. Zbiegam do kolejnej drogi. Przede mną jakiś jar, ale liczę na to, że droga przeprowadzi mnie przez niego. Mało brakowało. Usypany z ziemi mostek z przepustem nad strumieniem już się rozpada i jest nieprzejezdny, ale da się jeszcze przejść nim na drugą stronę. Teraz na przeszkodzie jest ogrodzone gospodarstwo. Dostrzegam dwie świeżo wydeptane ścieżki. Dziwne. Idę tą prawą. Brama i ogrodzenie. Źle! Wracam i wybieram ścieżkę w lewo. Ścieżka prowadzi wzdłuż ogrodzenia i łączy się z poprzednią, która była krótsza. Znowu przedzieram się wzdłuż ogrodzenia. Obsuwam się na mokrej ziemi, śmierdzi – znowu ściek z gospodarstwa. Wychodzę na utwardzoną drogę i przyspieszam.

Wyścig

Sad śliwkowy. W pośpiechu częstuję śliwką z ziemi. Blee – robaczywa! Mój umysł pracuje na najwyższych obrotach. Szybko znaleźć punkt i nie ułatwiać innym zawodnikom. No chyba że zapytają, to nie będę okłamywał - takie są zasady. Idę przez sad bo wydawało mi się, że tak będzie trochę krócej. Po lewej mam już właściwy wąwóz, a PK 9 jest na początku wąwozu. Ja widzę tylko las i zarośla, więc nie zupełnie wiem gdzie ten początek wąwozu. Idę w górę po łagodnym wzniesieniu. Mijam zarośla i wbijam się w następne zarośla. Widzę lampion. Jest tylko kilka metrów ode mnie. Trafiłem. Podbijam PK 9. Już słyszę czyjeś głosy. Cicho wychodzę w przeciwnym kierunku i pospiesznie idę do ulicy. Został mi ostatni punkt. Już w samym Łącku jest PK 12 opisany „studnia”. Godz 18:25.

Chmury nad Łąckiem

Piękne kolory chmur o zachodzie słońca. Próbuję zrobić dobre zdjęcie, gdy niespodziewanie dostrzegam za sobą zawodnika wychodzącego z sadu na drogę. Rywal! Koniec fotek. Chowam smartfona i biegnę. Zbiegam w dół. Ścinam zakręty na krętej wąskiej górskiej uliczce, ale to nic nie daje. Już słyszę człapanie za mną. Na prostym odcinku drogi rywal wyprzedza mnie. Staram się przyspieszyć, ale nie mam sił, a do mety jeszcze ponad kilometr i został jeszcze jeden PK. Wbiegam do Łącka, zawodnik znika mi z oczu. Kościół, most. Widzę go. Zatrzymał się i patrzy na mapę. Ja zerkam szybko w biegu. Ucieka. Jestem 100 m od niego. Widzę studnię i lampion. On podbija pierwszy i zawraca w kierunku bazy - jest znacznie szybszy ode mnie. Mijamy się. Podbijam i też biegnę do bazy. Przyspieszam. Zwiększony oddech. Jakiś pies! Z drogi – myślę sobie. Rywal mi ucieka. Już go nie dogonię. Budynek hali sportowej. Widzę jak wbiega po schodach, a ja zasuwam co tchu. Schody. Wbiegam do sali. Tłumy przed ławkami organizatorów. „Gdzie meta!?” krzyczę. Tutaj! Oddaję kartę Kamili. Jest 18:42.

Na mecie

Jestem minutę po Mateuszu Kaźmierczaku. Gratulacje Mateusz! To z nim tak mocno ścigałem się na końcu. Zająłem 5 miejsce w klasyfikacji Open. To mój bardzo dobry rezultat. No i zdobyłem kolejnego Immortala (4 na 7 lub 8 prób) – to akurat cieszy mnie najbardziej. W pewien sposób jest to pokonanie trasy organizatora. Znalezienie wszystkich schowanych przez niego punktów w wyznaczonym czasie. Mój wariant miał ponad 61 km długości, a suma podejść wyniosła 2500 m, czyli mój wariant był daleki od optymalnego. Na trasie (łącznie z opóźnionym moim startem) spędziłem 11 godz 42 minuty. Zaraz 2 minuty po mnie przybiega Łukasz Słomiany. A para, której uciekłem, przybiegła 13 minut później. Może gdybym gdzieś na trasie nie zmarnował kilku minut na jakieś pierdoły, albo był lepiej przygotowany na starcie, to byłbym pozycję wyżej, ale to nie znaczenia. Pierwsza trójka była poza moim zasięgiem. Trzeci Wojciech Wybraniec miał czas 10:52, czyli 50 minut wcześniej. Dla mnie najważniejsze jednak jest to, że udało mi się znaleźć wszystkie punkty w limicie czasu.

2022 Mordownik XI mapa i ślad

Start w jedenastym Mordowniku zaliczam do udanych.

Zewnętrzne linki

Polecam również relację Huberta Puki, która uzupełni obraz tych zawodów - Mordownik: porażka w strugach deszczu.

Koniecznie trzeba obejrzeć wideo relację Wydry znów na Mordowniku

Wirtualny wyścig pokazuje punkt i trasę zawodników na mapie.

Strava i Sports Tracker ślady umożliwiają prześledzenie mojej trasy.

Wyniki i więcej informacji o zawodach można zdobyć ze strony organizatora - Mordownik