Każdy z uczestników ma ze sobą mapę i kompas i sam wyznacza sobie trasę do punktów oznaczonych na mapie. Niektórzy wystartowali biegiem inni ruszyli spokojnym marszem. Niektórzy w prawo na północny wschód wzdłuż drogi na PK4 inni obrali wariant w lewo i przez ulicę na zachód na PK7, PK6 lub PK14.
Kamila miała już obrany i narysowany wariant na PK4 i kolejne punkty. Ruszyła biegiem, nie oglądając się na innych. Ja natomiast miałem w głowie kilka pierwszych punktów.
Mróz. Rano termometr wskazywał -11*C. W godzinie startu o 8:00 nie było wcale cieplej. Chodniki odśnieżone, ale przy tylu zawodnikach jest ciasno na chodniku. Przebiegłem na drugą stronę ulicy i w ten sposób już na początku udało mi się wyprzedzić większość zawodników.
Zaraz za obwodnicą była droga prowadząca w pobliże punktu. Jeszcze przed punktem ślady na śniegu prowadziły na pagórek. Ten, kto zasugerował się śladami tak jak ja, skręcił za wcześnie i do punktu musiał okrążać zakrzaczone wyrobisko lub zsuwać się ostrożnie ze skarpy i przedzierać się przez krzaki. Na szczęście to niewielka strata czasu. PK4 dobrze schowany w gęstwinie w wyrobisku. Przede mną Malwina już podbiła punkt. Podbijam mój pierwszy punkt – PK4.
Biegnę na kolejny. Droga, koniec drogi. Teraz przez podmokłe łąki pokryte śniegiem. Punkt jest w zakolu rzeki Ełk. Śnieg powyżej kostek, ale pomimo mrozu pod śniegiem jest niezamarznięta ziemia i woda – zupełnie niewidoczne z punktu widzenia biegacza, więc trzeba zdać się na wyczucie. Lepiej nie zmoczyć butów od razu na początku, bo stopy zamienią się w „kalafiory”, albo co gorsza – powstaną odmrożenia. Kilku zawodników biegnie wzdłuż rzeki, a inni tak, jak ja, od strony lasu przez łąkę. Podbijam PK8. Za mną podbijają koledzy w niebieskich kurtkach (niebiescy). Robię kilka fotek. Kamila zaskoczyła mnie pojawiając się tak szybko. Skacze po wydeptanych śladach, a jej kucyk lata we wszystkie strony. Szybko podbija punkt i już mnie wyprzedza.
Przedzieramy się przez śnieg do drogi. Potem będzie łatwiej. Kamila szybko obrała kierunek na zachód w las. Nie skorzystaliśmy z drogi – to był błąd. Zamiast łatwego i szybkiego przejścia brniemy niby ścieżką przez las. Przechodzimy ponad ogrodzeniem z drutu kolczastego. Ścieżka znika w lesie. Gdzieś przed nami grupka zawodników. Dogania nas Malwina i ktoś jeszcze za nami. Idziemy wzdłuż starorzecza i dochodzimy do skraju łąki. Za nią jest droga na nasypie – to do niej chcemy dotrzeć, ale oddziela nas podmokła łąka. Zawodnicy z przodu w połowie trasy do drogi robią zwrot na południe, aby uniknąć brodzenia w wodzie, ale Malwina, która właśnie obrała prowadzenie naszej grupy brnie na przód i szybko wszyscy wydostajemy się na drogę. Po śladach widać, że ktoś z nas zamoczył buty. Teraz to już tylko biec drogą na północ.
PK6 jest znacznie oddalony od dwóch poprzednich punktów. Jeszcze 2 km drogami i będziemy na miejscu. Jako że wszędzie wokół mokradła, nie skracamy przez łąki. PK6 to trójstyk linii energetycznych, więc trudno go przegapić.
Wszyscy, którzy podbili PK6 zawrócili tą samą ścieżką do drogi, ale ja proponuję Kamili trasę na skróty do PK16 przez pola (trochę ponad 500 m). Teren jest pagórkowaty. Za pierwszym pagórkiem widać las, którego nie ma na mapie. Ryzykujemy. Zbiegamy i podchodzimy na górkę. Znowu zbiegamy, ale musimy obejść mokradła. Przeskakujemy przez rów, krótkie przejście przez las i znów jesteśmy na otwartej przestrzeni, skąd doskonale widzimy sytuację. Nie straciliśmy. Zawodnicy, którzy byli przed nami dobiegają do zagajnika, gdzie jest punkt, a w oddali Malwina biegnie drogą. Punkt jest łatwy. Wbiegamy, podbijamy i wybiegamy z drugiej strony zagajnika kierując się na PK3.
Teraz jest jakoś dziwnie. Mało co zgadza się z mapą. Przedzieramy się przez las, ale na mapie go nie ma. Oczywiście sugerujemy się śladami, ale po przejściu przez pierwsze chaszcze nalegam na zmianę kierunku na północ drogą – po prostu przeczucie. Droga zakręca na wschód – to bardzo dobrze bo to kierunek na punkt. Wydaje mi się, że wiem gdzie jesteśmy. Wydaje mi się, że to jest droga na północ od punktu PK3, więc biegniemy nią. Ja oczekuję, że z drogi do punktu będziemy musieli się przedzierać, a tu niespodzianka! Lampion! Zauważa Kamila. Ale jak to? Tutaj? Nic się nie zgadza. Przyznaję, że przegapiłbym lampion. Nie wiem jak Kamila go wypatrzyła, ale przecież jest Mistrzynią Polski w TP50, więc nie mam co się dziwić.
Czyli jesteśmy na drodze, której nie ma na mapie. Tak oto szczęśliwym trafem udało nam się nie błądzić, znaleźć PK3 i jeszcze wyprzedzić innych. Teraz ostatni punkt z tej grupy czyli PK11 – na północ. Skracamy przez śnieżne pola. Pomimo śniegu dobrze się biegnie. Temperatura poniżej zera, więc śnieg nie klei się, ale przy moich butach robią się kulki lodu. Jest to efekt roztapiania się śniegu od ciepłej stopy i zamarzania na strzępkach butów.
Wczoraj jadąc na zawody nie spodziewałem się tak dobrych warunków biegowych. Dręczyła mnie wizja lodowej skorupy śnieżnej raniącej nogi z każdym krokiem i wszechobecna śliskość. Jednak śniegu nie jest tak dużo, chociaż czasami sięga do połowy łydki, to powierzchnia śniegu nie jest zmrożona tylko sypka. Pod śniegiem ziemia nie jest zamarznięta, co ułatwia bieganie. Gdyby ziemia była zamarznięta, to stopa na twardej nierównej powierzchni wyginałaby się na wszystkie strony.
Dobiegliśmy do lasu, teraz skrajem lasu. Na rogu będzie nasz punkt. Przed nami wybiegają z lasu zawodnicy, którzy wybrali inny wariant na ten punkt. Wysoki chłopak z czerwonym plecakiem i dziewczyna w białej kurtce (biało-czerwoni). Biegniemy tuż za dziewczyną. Dobiegamy do PK11 ale zawodniczka omija punkt i biegnie dalej. O co chodzi? Raczej jasne jest, że czekający przy punkcie kolega już podbił obie karty: jej i swoją aby zaoszczędzić na czasie. Jest to nieuczciwe względem innych, ale też praktycznie nie do wykrycia z punktu widzenia organizatora.
Potwierdzenie punktu kontrolnego polega na przebiciu odpowiedniej kratki perforatorem, który przyczepiony jest przy punkcie. Perforator ma igły ułożone w odpowiedni sposób tak, że dziurki tworzą unikalny wzór odpowiedni tylko dla tego punktu. Nasza karta nie jest w żaden sposób przyczepiona do nas, więc możemy mieć ją w kieszeni lub na sznurku na szyi. Zasady mówią, że każdy zdobywa punkty samodzielnie, ale niestety niektórzy łamią zasady aby zdobyć lepsze miejsce w rankingu.
Teraz mamy znacznie oddalony PK19, który jest za rzeką Ełk. Kierujemy się na północ do mostu. Początkowo pochmurny poranek zamienia się w słoneczny zimowy dzień. Nad nami już błękitne niebo, a z widnokręgu znikają ostatnie cirrocumulusy. Dobiegamy do drogi. Ślady pojazdu ułatwiają nam bieg – nie zapadamy się w śniegu. Przebiegamy przez most.
Rzeka Ełk. Na wysokich drzewach przy samym brzegu rzeki wiszą kulki jemioły. Za mostem miejscowość Miluki. Wszystkie dachy budynków pokryte śniegiem. Na ulicy oprócz zawodników nie widać żywego ducha. Nie ma samochodów. Cisza i spokój. Nie ma wiatru. Śnieg, który padał poprzedniego dnia na wszystkich gałęziach utworzył białe delikatne pasemka. Na cienkich gałązkach biała warstewka śniegu jest grubsza od samych gałązek, co czyni leśny krajobraz bardzo malowniczym – białe i szare.
Las. Plan jest taki: do skrzyżowania dróg, potem w lewo i w prawo na punkt. Chwilę później z planu nic nie zostało, a my idziemy na południowy wschód i już wiemy, że musimy gdzieś wbić się w las w lewo (północny wschód) aby dojść na punkt. Las wygląda na mało przebieżny – mnóstwo krzaków i nierówności. Sugerujemy się jakimiś śladami we wschodnim kierunku. Przedzieramy się przez las w kierunku punktu – nie jest tak źle. Po pewnym czasie nawet do chodzimy do jakiejś drogi. Dogania nas Szymon. Wychodzimy gdzieś na skraj lasu – to pasuje nam do rejonu polany na mapie. Czyli jesteśmy blisko leśnego jeziorka i punktu. Dochodzimy do jeziorka. Małe leśne jeziorko nawet zimą ma swój urok. Od północnej strony jeziorko wylewa na brzeg tworząc mokradła z charakterystycznymi kikutami połamanych drzew. Przedzieramy się przez zarośla uważając aby nie wdepnąć do wody.
Przypomina to trochę labirynt, gdzie woda, zarośla (głównie ostrężyny) i zwalone pnie drzew tworzą bariery, a my poruszamy się po kępach traw, które teraz zimą są po prostu malutkimi wysepkami gruntu wśród mokradeł. W jakiejś ślepej odnodze labiryntu wdeptuję w oczko wodne i wycofuję się ze ślepego zaułka. Przy butach mam coraz więcej lodu. Szymon dostrzega lampion, więc kierujemy się do niego i podbijamy PK19.
Gdzieś w oddali uciekają spłoszone sarny. Szybko udało nam się wyjść na suchy grunt, ale sytuacja nie wygląda wesoło. Musimy przebić się przez las na północny zachód do PK17 i nie ma żadnej drogi. Nie ma innego wyjścia – przedzieramy się przez te wszystkie krzaki. Tym razem ja obieram kierunek północny zachód i manewruję pomiędzy drzewami i patykami. Czasami nawet wydaje się, że idziemy jakąś drogą, ale po chwili nie widać żadnych oznak przejezdnego szlaku. Gdy dochodzimy do drogi w poprzek naszego kierunku, pojawiają się w naszej 3-osobowej grupce różne zdania którędy iść. Nie wiemy gdzie dokładnie jesteśmy. Szybka decyzja – drogą na południowy zachód aby znaleźć łatwiejsze przejście na północ. Udało się! Po chwili wychodzimy na ulicę. Znów spotykamy biało-czerwoną parę. Biegną ulicą.
Nie wiem jak ona to robi, ale Kamila szybko określiła nasze położenie i obrała kierunek na punkt. Najpierw skręcamy w drogę, potem znowu na ulicę i znowu w drogę. Ja się zagubiłem, ale Kamila pewnie prowadzi do celu. Zbiegamy drogą z górki do strumienia. Mijamy mostek. Za nim skraj lasu. Odbijamy w jakąś ścieżkę, z której już wychodzą niebiescy. Punkt znajduje się na brzegu największego jeziora na naszej mapie – Jezioro Haleckie. Jezioro długie na prawie 2 km i szerokie na około 700 m, miło popatrzeć i pomarzyć o ciepłych letnich miesiącach nad takim jeziorem w chwili gdy jest zima, a my idziemy sobie ścieżką wzdłuż brzegu na punkt. Aż tu nagle koniec ścieżki. A gdzie punkt? Doszliśmy do rzeczki, którą wcześniej przekraczaliśmy mostem. Zawracamy. Doganiają nas następni zawodnicy. Zaglądamy za drzewa na brzegu jeziora, aż w końcu ktoś znajduje lampion. Podbijamy PK17. Sytuacja biało-czerwonej pary powtarza się: kolega podbija karty, a koleżanka czeka gotowa do biegu.
Teraz do zdobycia mamy najdalej na północ wysunięty punkt na mapie PK13. Skala naszej mapy to 1:25000, czyli każdy cm na mapie, to 250 m w terenie. Do punktu jest 8 cm w linii prostej na mapie, to daje 2 km + zawijasy jakie musimy zrobić aby objeść przeszkody terenowe i dostać się do punktu. Wybieramy trasę – drogą na skraju lasu, a potem zobaczy się. Z naszej lewej rozpościerają się widoki na Mazury pokryte śniegiem mieniące się w zimowym mroźnym słońcu. Koncentrujemy się na tym co przed nami. Pomimo śniegu całkiem dobrze biegnie się przez pola – rżysko. Zanim wbiegniemy w las staramy się określić pozycję względem punktu, aby nie błądzić w lesie, ale brakuje charakterystycznych oznak terenu. Kierujemy się na północny wschód aby dotrzeć do drogi lub strumienia, które będą naszym wyznacznikiem na punkt. Wchodzimy na górkę i gdy tak idziemy na północ, górka zwęża się, tworząc grzbiet. Po obu stronach mamy strome zbocza, a w dole mocno gęsty las. Manewrujemy pomiędzy zwalonymi drzewami. Na końcu górki schodzimy do czegoś co wydaje się być drogą. Są czyjeś ślady, które prowadzą nas do następnej drogi. W końcu dochodzimy do wąwozu. Dnem wąwozu spływa strumień. Opis punktu brzmi zakręt wąwozu, więc teraz musimy iść w górę wąwozu i nie przegapić punktu. Wąwóz głęboki na około 2-3 metry. Cały czas jesteśmy w lesie, więc brzegi wąwozu mocno zarośnięte, a w wąwozie zwalone pnie drzew. Trasa jest ciężka. Czasami da się przejść prawą stroną, potem trochę środkiem, potem trzeba przejść lewą stroną wąwozu. Tu nie ma mowy o biegu, musimy schylać się pod zwalonymi drzewami lub przechodzić ponad nimi i wdrapywać się po ścianie wąwozu. Tutaj niższy ma łatwiej. W końcu kilkanaście metrów przed sobą zauważam pomarańczowy element zwisający na sznurku zza zwalonego wielkiego pnia drzewa – to perforator. Mamy PK13. Lampion przyczepiony był do drzewa, ale niedawne opady śniegu ukryły go pod tym białym puszkiem – wystawał tylko róg lampionu. Szukanie takiego lampionu w nocy byłoby wyzwaniem.
My przedzieramy się na wschód z nadzieją, aby jak najszybciej dotrzeć do drogi. Po kilku minutach dostrzegamy otwartą przestrzeń łąki i drogę. Teraz pójdzie szybko. Mamy dobry czas 2:50 i ponad 17 km zrobione. Zebraliśmy punkty ze wschodniej części mapy, chociaż jest ich tam mniej niż w zachodniej części, to są bardziej oddalone od siebie. Poza tym jakoś przetrwaliśmy mokradła – dla mnie to wydaje się najważniejsze. Co prawda ja walczę z oblodzeniem butów. Moje stuptuty nie przylegają dobrze do butów i śnieg wbija się pomiędzy buta i skarpetę tworząc na obrzeżach lód, a dodatkowo z zewnętrznej strony przy podeszwie wiszą lodowe kulki, które są dodatkowym balastem. Mogę zatrzymać się i wyskrobać kawałki lodu z butów i stuptutów, ale w żaden sposób nie mogę pozbyć się lodowych kulek, które uczepione są przy naderwanych kawałkach materiału butów. Z doświadczenia wiem, że trzeba to zostawić. Lód jest zbyt twardy aby go rozbić, a odrywanie kulek z materiałem może skończyć się rozdarciem butów, a tego bym nie chciał, tak więc biegniemy sobie wesoło drogą, która ma nas doprowadzić do miejscowości Straduny, PK20 i ogniska.
Kamila już mówi o ciepłej herbatce, którą napijemy się przy ognisku. Szybko docieramy do bazy spływów kajakowych na Ełku. Znajdujemy wiatę osłoniętą od wiatru i ławki. Jest i ognisko. A gdzie herbatka? Nie ma nawet wody. Dotychczas oczywiste było, że gdy jest na zawodach ognisko, to oznacza punkt żywieniowy, a przynajmniej punkt z wodą lub gorącą herbatą. Jednak nie tym razem. Nie zabawiliśmy długo, chociaż trzeba przyznać, że był Wiechor i częstował nalewką.
Przebiegamy przez Straduny. Mijamy kolejny most na Ełku. Teraz długi przelot drogą do lasu i zacznie się ciekawie, bo na zachodniej części mapy jest większe zagęszczenie punktów. Już na samym początku mamy 3 punkty blisko siebie. W prawo i na górkę i podbijamy PK10. Górka całkiem stroma, nikt nie spodziewał się wspinaczki na czworaka.
Powrót do drogi i po drugiej stronie szybko odnajdujemy PK15 znowu na szczycie górki. Mijamy się z większą liczbą zawodników – to tereny gdzie zawodnicy z trasy TP25 też mają swoje punkty. Niektóre z punktów pokrywają się z naszymi, ale nie wszystkie. My idziemy na południe i podbijamy PK2 (szczyt górki).
W ciągu niecałych 30 minut mamy 3 punkty. Eh! Gdyby tak szło cały czas. Biegniemy na PK18, który jest trochę dalej na wschód. Rozważaliśmy PK21, bo jest bliżej na południowy wschód, ale pomiędzy nami tym punktem są bagna i nie ma bezpośredniej drogi w pobliże. W wariancie który zaproponowała Kamila musimy dobiec do drogi na północny wschód. Jednak za wcześnie odbiliśmy na wschód i coś, co na początku wydawało się drogą, zamieniło się w ścieżkę, a potem zniknęło zupełnie. Tak to już w lesie bywa. W tym miejscu mapa nie oddawała dokładnie rzeczywistości. Zgubiliśmy się.
Przechodzimy na skraju bagna, wszędzie górki. Nie wiemy gdzie dokładnie jesteśmy. Mapa nie jest aktualna, prawdopodobnie została nakreślona ponad 30 lat temu – tak często jest na zawodach tego typu, więc zawsze bierzemy poprawkę na to, że pewne elementy takie jak drogi mogły się zmienić, szkółki leśne mogły zamienić się w wysoki las, ale góry raczej nie przesunęły się, więc warto zwracać uwagę na poziomice.
Wydostaliśmy się z leśnej gęstwiny. Szymon ruszył w lewo na południe. My poszliśmy trochę na północ. Skrzyżowanie, ale drogi nie pasują nam do tego co mamy na mapie. Biegniemy na północ. Spłoszyliśmy sarny, które przemykały przez podmokłe tereny. Droga odbiła bardziej na wschód, a to już nam zupełnie nie pasuje. Zawracamy. Znowu strata. Na rozwidleniu w prawo i na zachód. Mijamy się z innym zawodnikiem – to dobrze wróży. Po chwili wybiegamy na główną drogę. Na trasie, którą musieliśmy zawrócić straciliśmy około 6 min, czyli nie jest tak źle. Wariant trochę nie był optymalny. Teraz nadrabiamy i biegniemy drogą na PK 18 (stary dąb przy ścianie lasu).
W tym rejonie często mijamy całe grupki zawodników. To są tereny gdzie zawodnicy z trasy TP25 też mają swoje punkty do zaliczenia. To niecodzienny widok, gdy las przemierza ponad 300 ludzi. Większość z nich wyróżnia mapa i kompas – wtedy wiadomo, że zawodnik. Biegacze na orientację preferują mapę złożoną w reku i kompas kciukowy, natomiast piechurzy często używają mapnika, który mają zawieszony na szyi wraz z kompasem płytkowym. W biegu taka konfiguracja przeszkadzałaby, ale w marszu jest bardzo wygodna.
Przy PK18 natknęliśmy się na jeszcze inną grupkę zawodników. Mieli schowane gdzieś mapy i kompasy, a ich wyróżniającą cechą były kieliszki i flaszka. Patrząc z jednej strony, to zabawa. Każdy może wybrać dowolną trasę i zebrać tyle punktów ile chce. Jednak trzeba zachować zdrowy rozsądek aby szczęśliwie wrócić do domu. Ja odkąd spróbowałem zawodów na orientację, to imprezy alkoholowe stały się czymś w rodzaju niechcianych uroczystości – jak już muszę pójść i napić się to pójdę, ale jeżeli w tym samym czasie jest „wycieczka do lasu” to żadna impreza jej nie przebije.
My podbiliśmy PK18 i zostawiliśmy bawiących się zawodników ruszając na zachód. Przed nami był kolejny skrajny zachodni punkt – po nim będą już tylko punkty bliżej bazy. W takich momentach myśli się, aby wziąć ten punkt i „powrót”.
Wybiegamy z lasu wydeptaną już ścieżką na drodze. Tutaj mamy otwartą przestrzeń, bo PK12 jest w lesie oddzielonym przez pola i łąki. Mijamy jakieś zabudowania (Królowa Wola). Przy moich butach lodowe kulki są coraz bardziej uciążliwe, ale kolejna próba rozbicia ich nie powiodła się. Nie pomogło rozbijanie o metalowy słupek ogrodzenia – lód jest zbyt twardy. Potrzebowałbym do tego jeszcze młotek, ale nie zalicza się on do wyposażenia na biegi.
PK12 to stary poniemiecki cmentarz w lesie. Punkt zawieszony na złamanym drzewie. Zauważyłem tylko jeden grób, który był tuż obok lampionu. Minęły już 4 godz 45 minut od startu, a my już mamy większość punktów. Pomimo pewnych trudności idzie nam znakomicie. Biegniemy drogą mijamy pola, gospodarstwa, stawy. Wbiegamy do lasu. W lesie jest więcej dróg niż nakreślonych na mapie. Udało nam się jednak nie zabłądzić i szybko dotarliśmy w pobliże PK23 (w rowie przy głazie narzutowym). To znaczy: jesteśmy na drodze, jest rów, pagórki – wszystko to zgadza się z mapą, a gdzie punkt? Jest mnóstwo śladów. Górka tworzy wał a za nim rów. Z mapy wynika, że to gdzieś w tym miejscu, ale nie widzimy. Ktoś pobiegł na południowy zachód, ktoś inny idzie wzdłuż rowu na północ, a my stoimy, rozglądamy się i rozważamy. Pada hasło „Trzeba iść wzdłuż rowu” i Kamila zbiega z górki i w tym samym momencie krzyczy „Jest punkt!”. Jest na północ około 50 m od nas, czyli za nami, czyli przegapiliśmy. Podbijamy PK23.
Jesteśmy 5 godzin w trasie. Zrobiliśmy 32 km. Zostało nam 7 punktów i do bazy. Z mapy wynikają dwa warianty: 21,9,1,5,22,14,7 i 22,14,5,21,9,1,7. Odkładamy wybór wariantu na później, bo możemy. Według oceny „na oko” drugi wariant może być trochę krótszy ale kilka przejść jest ryzykownych. Natomiast pierwszy wariant wydaje się łatwiejszy, ponieważ kilka punktów łączą drogi o większym stopniu przebieżności. Przede wszystkim droga na najbliższy punkt czyli PK21 wydaje się łatwa, a potem kolejne punkty są już blisko siebie.
Biegniemy przecinką na południowy wschód, bo nie ma innej rozsądnej drogi dla nas teraz. Dopiero na skrzyżowaniu wybieramy wariant pierwszy. Biegnąc drogami tracimy mniej energii i poruszamy się znacznie szybciej niż przez lasy lub pola – zyskujemy na czasie nawet gdy droga jest trochę dłuższa. Biegniemy krętą drogą leśną na północ, na wschód, na północny wschód. Na rozgałęzieniu dróg pytamy ludzi o PK21 – „trzecią ścieżką i w lewo”. Tak wybieramy. Ścieżka prowadzi nas na północ. „Zły kierunek!” – krzyczy Kamila. Tak to jest, gdy się pyta o drogę innych (to pewnie byli zawodnicy TP25). Zawracamy i wybieramy drugą ścieżkę, która prowadzi prosto na wschód. Idziemy pod górkę aż dochodzimy do szczytu górki i za wielkim drzewem, wokół którego wydeptanych jest mnóstwo śladów, znajdujemy PK21.
Ze szczytu górki próbujemy dostać się do drogi, po krótkim błądzeniu zbiegamy drogą na wschód. Mijamy kolejną liczną grupkę zawodników TP25. Wąską ścieżką szło kilkanaście osób, trudno było wyprzedzić, więc musieliśmy iść za nimi. Dopiero na drodze mogliśmy uwolnić energię biegową i ruszyliśmy na wschód. Dalej na skróty przez pole do lasu, a w lesie na szczycie górki znajdujemy PK9. Szybko podbijamy i zbiegamy z drugiej strony czyli na południe na PK1. Tu nie ma drogi, więc przedzieramy się przez pole suchych bylin. Patyki są dość wysokie, tylko troszkę niższe od nas. Powoli docieramy do strumienia. Gdzieś przy tym strumieniu jest PK1. Punkt jest bliżej lasu, więc kierujemy się na zachód wzdłuż strumienia. Tam też podążają inni zawodnicy. W końcu stajemy na skraju 5 metrowej skarpy i spoglądamy na lampion w dole przy strumieniu. Jest dość wysoko i stromo. Ktoś na dole podbija punkt, ktoś inny ześlizguje się z drugiej strony asekurując się drzewami. Jakoś trzeba się tam dostać. My też ześlizgujemy się do pierwszego drzewa, potem do następnego i na dół. Podbijamy PK1. Wdrapujemy się na czworaka z powrotem na tą samą stronę i kierujemy na zachód. Wydeptane ślady – nic nowego, ale tym razem tylko 1 lub 2 osoby szły tędy.
Jesteśmy na skraju lasu. Przed nami ambona na górce. Namawiam Kamilę na kierunek północ. Trochę przeczucie, że tamtędy będzie łatwiej. Znowu przedzieramy się przez las, czasami trafiamy na ścieżkę, ale ślady wskazują, że jest to zwierzęca ścieżka. Nikt z zawodników tędy nie szedł. Trudno nam określić nasze położenie. Idzie nam wolno. Wiadomo, że górki nie przesunęły się, więc określam nasze położenie na podstawie ukształtowania terenu, ale nieskutecznie. Za dużo podobnych wzniesień i zagłębień. W końcu wychodzimy na jakaś drogę. Kierunek drogi zachodni – to dobrze, wiemy już gdzie jesteśmy. Biegniemy. Droga odbija na północny zachód, wtedy skręcamy na górkę oczekując, że to będzie ta z punktem. Patrzymy na mapę – teraz oczywiste staje się, że to nie ta górka, tylko następna. Zbiegamy na północny zachód i wchodzimy na następną górkę. Na szczycie przy lampionie PK5 spotykamy Szymona i innych zawodników. Po rozdzieleniu się Szymon wybrał inny wariant i zebrał inne punkty, ale wszystko wskazuje, że mamy więcej punktów, czyli wybraliśmy lepszy wariant. Podbijamy PK5. Zostały nam już tylko 3 punkty.
Zbiegamy tą samą ścieżką. Trochę pochopnie wybraliśmy to zejście, ponieważ pobiegliśmy na południowy wschód, a musimy odbić na zachód, a teren jest dość trudny. Jest dużo pagórków poprzecinanych zagłębieniami, które tworzą bagna i oczka wodne, a wszystko jest gęsto zarośnięte. Jedno takie oczko wodne udaje nam się okrążyć i odbijamy na południe. Idziemy drogą mało przebieżną. po prawej stronie mijamy podłużne zagłębienie. Trudno określić czy to małe jeziorko, czy tylko bagno. Jest na tyle wąskie, że całe jest pod koroną drzew, ale jest długie – ciągnie się przez całą naszą drogę. Po lewej stronie gęstwina i chociaż jest na górce, to zdecydowanie nie chcemy się przez nią przedzierać. W pewnym momencie Kamila nagle zapada się po kolana w wodę i błoto. Szybko wydostaje się z pułapki na drugą stronę, ale buty są już przemoczone. Przez naszą drogę przepływał strumień tworząc zagłębienia w miejscach kolein drogi, a wszystko ukryte było pod śniegiem i nie widoczne – pułapka dla biegaczy. Na szczęście jest coraz bliżej mety, a że mamy jeszcze energię aby biec, to nie musimy obawiać się odmrożeń.
W końcu wydostajemy się na ulicę. Biegniemy trochę na około – północny zachód, zachód, południowy zachód i południe. Jednak dzięki temu nasza droga jest szybsza niż w przypadku przedzierania się na wprost do punktu. Na częściowo już zarośniętej polanie znajdujemy ruiny i lampion przy drzewie. Podbijamy PK22. Zostały już tylko 2 punkty. Teraz idziemy na wschód. Punkt jest na południowym wschodzie od nas, a drogi prowadzą na około, ale tym razem liczymy na jakieś skróty przez pola i nieużytki. Przecież widzieliśmy, że wielu miejscach na otwartej przestrzeni da się przejść. Dobiegamy do siatki odgradzającej wyrośniętą już szkółkę leśną. Kamila automatycznie skręca na południe. Ja za nią. Wydaje się, że to dobry wybór.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy wybiegłszy z lasu, widzimy niebieskich kolegów. Jeden na górce rozgląda się, a drugi wypytuje tubylca wyprowadzającego swojego psa na spacer o ruiny domu. Niebiescy koledzy szukają PK22. Podpowiadamy im, bo my tam przed chwilą byliśmy. Spacerujący z psem człowiek podpowiada nam o jeziorze, na południu, ale to nam nic nie pomaga. Nie wiemy gdzie dokładnie jesteśmy. Nic nam nie pasuje. Ślady – oczywiście, że są, ale w różnych kierunkach. Idziemy na południowy zachód i dochodzimy do miejsca gdzie droga skręca na południe. Wracamy. Jest małe oczko wodne i chociaż ewidentnie nie jest to poszukiwane przez nas jeziorko, ale szukam tam lampionu. Ja sugeruję, abyśmy przedzierali się przez zarośla do lasu na wschód. Kamila sugeruje powrót do ogrodzenia i mocno wydeptanych tam śladów. Wracamy do ogrodzenia i kierujemy się śladami. Już po chwili zauważamy, że to dobry kierunek.
Idziemy dawną drogą pomiędzy jedną siatką a drugą. Po obu stronach są ogrodzone szkółki leśne, a pomiędzy nimi zostawiony został pas aby pojazdy mogły przejechać, a że dawno tędy nic nie jeździło, to drogę zarosły już drzewka, które są wyższe od nas. Po chwili doszliśmy do drogi na skraju lasu, której tak bardzo szukaliśmy. Ślady kierują nas w las. Podążamy śladami w las pod górkę. Doganiają nas niebiescy koledzy. W tym czasie gdy my błądziliśmy w poszukiwaniu PK14 koledzy zdążyli podbić PK22 i dogonić do nas. Na błądzeniu straciliśmy 18 minut. To jest 18 minut „chodzenia w kółko”. Teraz przedzieramy się przez las w dół do jeziorka. Z oddali słyszymy Leszka Hermana-Iżyckiego jak rozmawia z innym zawodnikiem. Oni wychodzą z punktu, na który my się kierujemy. Dostrzegamy lampion na drzewie przy jeziorku. Podbijamy PK14 i szukamy wyjścia.
Został nam ostatni punkt – PK7. Wybieramy wariant na około, ale drogami. Na północ wydeptaną już ścieżką. Potem drogą i ulicą. Idzie nam sprawnie. Na zakręcie ulicy mamy wejść na polną drogę na wschód. Nie ma drogi na wschód. Jest na północ. Las jest tak gęsty, że nie ma mowy o przedzieraniu się. Wybieramy tą drogę na północ. Pociesza nas to, że robi łuk na północny wschód, a potem rozdziela się w kierunku wschodnim i wybiegamy na otwartą przestrzeń. Na skraju lasu określam naszą pozycję po jednym drobnym szczególe na mapie. Kropeczki oznaczające granicę kultur tworzą linię, której kierunek dokładnie odpowiada starej drodze oddzielającej pola. Po obu stronach drogi rosną już drzewka, które można uznać za granicę kultur nakreśloną na mapie.
Biegniemy. W oddali przed nami widzimy niebieskich. Gonimy ich. Przez pola do lasu. W lesie jest wąwóz, w którym będzie punkt. Poziomice na mapie mówią mi, że punkt jest w miejscu gdzie wąwóz przechodzi przez zbocze terenu, więc nie tracimy czasu na zwiedzanie całego wąwozu, tylko kierujemy się do miejsca spadku terenu. Wąwóz jest głęboki na około 10 m, a zbocze tak strome, że nikt nie utrzymałby się na nim gdyby nie drzewa. W dole nasi koledzy podbijają swój ostatni punkt. Ześlizgujemy się po zboczu do pierwszego drzewa, potem do kolejnego i tak na dół. Też podbijamy nasz ostatni punkt – PK7, ale zamiast na wschód tak, jak koledzy, my kierujemy się na południe. Kto pierwszy dotrze do bazy?
Wdrapujemy się z drugiej strony wąwozu. Jest 15:45 i już zapada zmierzch. Trudno zdecydować się nam którędy wracać. Na wschód do drogi dzielą nas jakieś wielkie zarośla w dolinie. Na południe – tereny otwarte i leśne i wąwozy. Kierujemy się śladami na południe. Ślady uciekają gdzieś na wschód, więc za każdym razem korygujemy nasz kurs na południe. Natrafiamy na kolejny wąwóz ze strumieniem. Ześlizgujemy się w dół, a z drugiej wdrapujemy się na górę. To kosztuje nas cenny czas i energię. Na szczęście jesteśmy już na otwartej przestrzeni i na razie nie widać przeszkód. Biegniemy przez pole na południe. Przechodzimy przez strumień obok gospodarstwa i kierujemy się na południowy wschód. Zza górki, przez którą przechodzimy wyłaniają się światła Ełku. Przemierzamy śnieżną górkę z wielkimi słupami wysokiego napięcia. Z drugiej strony górki widzimy już drogi, którymi jeżdżą samochody. W oddali ktoś przed nami właśnie wchodzi na drogę. Przyspieszamy, zbiegamy do drogi. Ku mojemu zdziwieniu Kamila mija drogę i biegnie przez pole. Teraz rozumiem – mniej niż 100 m dalej była następna droga, która zakręcała na południe, czyli w stronę miasta – bardzo dobry wybór.
Skrzyżowanie. Skręcamy na wschód i dobiegamy do głównej drogi. Jest już ciemno, ale jesteśmy bardzo blisko miasta i bazy. Zapalamy czołówki. Moja latarka miga zaraz po włączeniu. Akumulator nie wytrzymuje mrozu. Nie ma czasu na wymianę akumulatora. Przełączam na czerwone światło, które czerpie mniej energii, a zatem latarka może jeszcze świecić. Kamila wyjmuje swoją czołówkę i prowadzi. Mi czerwone światło utrudnia odczytanie mapy, ale jesteśmy już blisko mety. Przebiegamy przez wiadukt nad obwodnicą. Za wiaduktem na skrzyżowaniu w lewo. Ostatkiem sił biegniemy na wschód w kierunku szkoły. Przebiegamy przez górkę. Już widać budynki szkoły. Dobiegamy do skrzyżowania – tu startowaliśmy kilka godzin temu. Mijamy miejsce startu i biegniemy do szkoły gdzie jest meta. Przechodnie dopingują nas. Wbiegamy do szkoły. Meta. Nasi niebiescy koledzy już tu są, wyprzedzili nas o ponad 8 minut. Wygląda na to, że wariant na wschód, który wybrali, był znacznie lepszy od naszego. Dowiadujemy się, że jeden z kolegów jest z Ełku. Nam dotarcie do mety od ostatniego punktu zajęło około 46 minut (4,3 km).
Najważniejsze, że mamy komplet 23 punktów. Nasz całkowity czas 8:24. Trasa jaką pokonaliśmy to 48,7 km. 4 i 5 miejsca w kategorii Open. Kamila zdobywa 1 miejsce w kategorii kobiet. Gratulacje!